niedziela, 28 kwietnia 2024 23:56
Reklama
Reklama

Była przewodnicząca ujawnia nieprawidłowości. Ciąg dalszy kontrowersji w szkole

W ostatnim numerze Gazety Kociewskiej poruszyliśmy sprawę rzekomej kradzieży pieniędzy z konta Rady Rodziców Publicznej Szkoły Podstawowej nr 3 w Starogardzie Gdańskim. Jak poinformował nas dyrektor placówki, do kradzieży pieniędzy nie doszło, a brak tysiąca złotych to wynik zwyczajnej ludzkiej pomyłki. Innego zdania jest jednak ówczesna przewodnicząca Rady Rodziców, która nie zgadza się z wyjaśnieniami dyrektora. Zdaniem przewodniczącej brakująca kwota, miała znacznie przewyższyć podawaną i oscylować w granicach 2600 zł.
Była przewodnicząca ujawnia nieprawidłowości. Ciąg dalszy kontrowersji w szkole

Jak informowaliśmy Was w ubiegłym numerze Gazety Kociewskiej, w 2017 roku z konta Rady Rodziców Publicznej Szkoły Podstawowej nr 3 w Starogardzie miała zniknąć całkiem pokaźna kwota.
Sprawa wyszła na jaw dopiero po długim czasie, kiedy to Rada podsumowywała rok szkolny. O wszystkim powiadomione zostały organy ścigania.
 
Zawirowania związane z księgowością?
O wyjaśnienie tej sprawy zwróciliśmy się do dyrekcji placówki.
- W placówce nie doszło do kradzieży pieniędzy z konta Rady Rodziców. We wrześniu 2017 roku po reorganizacji księgowości (przeniesienie w 2017 roku do Centrum Usług Wspólnych) nastąpiły zawirowania związane z księgowością Rady Rodziców – tłumaczył nam Piotr Ribicki, dyrektor szkoły. - Jedna ze składek zebranych przez Radę Rodziców pomyłkowo trafiła na rozliczenia innego konta, działającego także w Banku Spółdzielczym w Starogardzie Gdańskim - komentował.
 Z tym jednak komentarzem nie zgadza się ówczesna przewodnicząca Rady Rodziców Magdalena Kirszenstein, która w miniony poniedziałek zgłosiła się do naszej Redakcji i poprosiła o sprostowanie poprzedniego artykułu.
- Dyrektor we wrześniu 2017 roku dwukrotnie poprosił sekretarkę, aby dała mu pieniądze. Jest na to KW (kasa wydała). Miał wziąć łącznie około 2 600 zł. Najpierw była to kwota 1000 zł, a  później około 1600 kilka zł - – mówi Magdalena Kirszenstein. - To było zrobione w raporcie kasowym, do którego dopięte były druczki KW. Pod koniec roku szkolnego poprosiłam księgową o dokumenty, żebym mogła podsumować rok. Wszystko mi przygotowała, a ja zrobiłam wykres kołowy. Coś mi się nie zgadzało i pojechałam ponownie do szkoły. Księgowa powiedziała mi, że dyrektor wziął raz tysiąc, drugi raz tysiąc sześćset złotych z groszami. Jak następnie się dowiedziałam, dyrektor chciał przejąć pieniądze i powiedział „teraz ja się tym zajmę”. Znaczy to, że przekroczył swoje uprawnienia. Ona (sekretarka) jest biedna w tej całej sytuacji, bo wypełniała polecenia swojego przełożonego. Warto tu dodać, że z księgowością nigdy nie było żadnych problemów – dodaje.

Dyrektor przyznał się do winy?
Jak tłumaczy dalej nasza rozmówczyni, dyrektor nie wyjaśnił dokładnie, w jakim celu miał pobierać te pieniądze.
- Pan dyrektor powiedział tylko, że sekretarka nie chciała się tym zajmować. Pani w sekretariacie natomiast poinformowała, że dyrektor  przyszedł i chciał wszystkie pieniądze, stąd te grosze na końcu sumy. Wszystko co było w kasie przejął dyrektor. Później sekretarka dalej się tym zajmowała. Zniknęła tylko końcówka środków, która trzymana była w sejfie szkolnym.
 Do tej pory cały czas była mowa o sumie tysiąca złotych. Skąd więc wzięła się kwota oscylująca w granicach 2600 zł?
- Ja zeznawałam, że tysiąc złotych, bo mam zdjęcie KW na tę sumę. Tego 1600 nie mogłam w papierach znaleźć. Księgowa powiedziała, że przez to, że przejmował to dyrektor, został sporządzony protokół przejęcia, a nie dokument KW. To jest w papierach z jego podpisami. Łącznie jest kwota 2600 zł z groszami.
Nasza rozmówczyni postanowiła w pierwszej kolejności rozwiązać tę sprawę z dyrektorem, jednak jak mówi, niewiele to dało. Przewodnicząca zgłosiła się do Urzędu Miasta, a następnie do organów ścigania.
- We wrześniu 2018 roku zapytałam, gdzie są te pieniądze, odpowiedział mi, że może są w biurku, że poszuka. Do grudnia pieniądze nie wpłynęły, więc zgłoszone zostało to do organu nadzorującego. Powiedzieli, że przeprowadzą kontrolę, ale jakoś się chyba źle zrozumieliśmy. W styczniu dowiedziałam się, że nie przyjdą, bo nie mają prawa skontrolować Rady Rodziców. Kuratorium miało akurat u nas kontrolę w sprawie jednego nauczyciela, a ja nie omieszkałam o tym wspomnieć.  Kuratorium napisało pismo, ja podpisałam i dostałam odpowiedź, że mam to zgłosić do organów ścigania. I też tak zrobiłam. Moim obowiązkiem jest powiadomienie o takiej sytuacji, bo za 2 lata będzie kontrola, to ja będę współwinna – mówi pani Magdalena.

Wystarczyłoby się dogadać
Zdaniem naszej rozmówczyni, sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby dyrektor placówki oddał pieniądze. Jak zaznacza pani Magdalena, był o to proszony.
- Takie coś może się zdarzyć. Przecież jesteśmy ludźmi – mówi. - W rzeczywistości dyrektor nie może dysponować tymi pieniędzmi. Gdyby dyrektor chciał pieniądze, musiałby to poprzeć wnioskami. Dyrektor nie zajmował żadnego stanowiska w Radzie. Przychodził na zebrania jako rodzic. Zanim ja zostałam przewodniczącą, zebrania prowadził dyrektor. Dwa razy w roku – na początku i na końcu. Ta Rada Rodziców nie działała jak należy, ale to chyba wszędzie tak jest. Rodzice nie chcą się zbytnio angażować – mówi.  


Podziel się
Oceń

Reklama