Pierwszymi oznakami, że z organizmem pani Moniki dzieje się coś złego były bóle brzucha i kręgosłupa. Niestety po jakimś czasie okazało się, że nie jest to zwykłe przeciążenie pracą, a... choroba onkologiczna.
Guz, chemia i walka o zdrowie
- Wszystko zaczęło się około sześć lat temu, dorabiałam wtedy sobie w sklepie u pana Janka – wspomina nasza Czytelniczka, Monika Wiecka. – Miałam wtedy duże bóle brzucha i krzyża, zaczęłam też chudnąć. Doktor mówiła, że pewnie przez korzonki, pracowałam w końcu fizycznie. Tak chodziłam przez około półtora roku, aż zaczęłam wymiotować. Pojechałam wtedy sama do szpitala, okazało się, że jest guz. Najpierw mówiono, że jest on na głowie trzustki ale po operacji okazało się, że jest na dolnej żyle głównej nerek. Wycięto mi to. Przez kolejne półtora roku było dobrze, jeździłam do Warszawy do pana profesora Rutkowskiego. Później wysłał mnie do Gdańska, żebym nie jeździła tyle kilometrów i nie ponosiła tak dużych kosztów. Przy kolejnych badaniach okazało się, że jest rozsiew. Od tamtego czasu non stop przyjmuję chemię. Zaczęły się problemy finansowe. Kupowałam wtedy sama prywatnie leki. Córki mi pomagały, przeznaczały nawet swoje pieniądze na moje leczenie. Teraz zrezygnowałam z prywatnego leczenia, biorę to co mam na NFZ – dodaje Monika Wiecka.
Problemów dokłada jej również kredyt, który ciąży na rodzinie. Pani Monika ma brata, którego chciała wesprzeć. Klika lat temu wzięli wraz z mężem kredyt, który miał pomóc chłopakowi stanąć porządnie na nogi. Niestety po roku brat przestał spłacać swoje zobowiązanie, zostawiając to na barkach rodziny pani Moniki. Obecnie komornik pobiera część wynagrodzenia za pracę męża naszej Czytelniczki.
Chcieli pomóc bratu, zostali z komornikiem
Jak mówi kobieta aktualnie do spłaty jest około 38 tys. zł.
- Brat miał trochę długów wtedy, chciał iść na prawo jazdy. Miał plan, by z tej pożyczki spłacić swoje dotychczasowe zobowiązania i płacić jedną ratę. Postanowiliśmy mu więc pomóc. Brat płacił, ale w pewnym momencie przestał. Sprawa trafiła do firmy windykacyjnej, umówiłam się z nimi, że będę płaciła po około 300 zł miesięcznie. Daliśmy radę tylko przez rok czasu. Wtedy do spłaty pozostawało około 12 tysięcy. Teraz z tej kwoty urosło 38 tys. zł. Prosiłam brata, żeby się nie kłócić, żeby chociaż po 100 zł dawał na ten swój kredyt. Ale nie daje ani grosza, a może więcej zarobić niż mój mąż... Niestety sprawa jest beznadziejna. Próbowaliśmy się dowiadywać, ale wszędzie mówią, że skoro wzięliśmy kredyt na brata i nie mamy nawet żadnego oświadczenia od niego, to nic nie zdziałamy. Dopiero, gdy spłacimy całe zobowiązanie możemy mu założyć sprawę o zwrot – tłumaczy Monika Wiecka.
Kobieta nie kryje, że najprawdopodobniej będą ten kredyt spłacać całe życie.
- Może jeszcze i nasze dzieci będą się z tym borykały... Bardzo mi z tym ciężko. Za dużo tego wszystkiego na mnie spadło... – dodaje załamana Czytelniczka.
Aktualnie kobieta przyjmuje chemię „tabletkową”, jak mówi, jest to już ostatnia pomoc farmakologiczna, jaka jej pozostała. Na szczęście rokowania na chwilę obecną dają nadzieję, że pani Monika z tego wyjdzie. Niestety psychika naszej Czytelniczki jest mocno nadwątlona. Kobieta szybko się denerwuje, źle sypia po nocach, zamyka się w sobie.
- Psychicznie najgorzej się czuję, bez leków nasennych nie śpię po nocach. Od ośmiu lat zmagam się też z zawrotami głowy, takim oszołomieniem. Gdy przychodzi stres, jest tragedia. Chciałabym dostać dobrego psychiatrę czy psychologa. Mam prawo jazdy, mogłabym dojechać, ale boję się wsiąść za kierownicę. Nie wiem kiedy złapią mnie te zawroty głowy, czy w coś nie uderzę... – mówi nasza Czytelniczka.
Jak mówi, dzięki pomocy jednego z nauczycieli jej córek, pana Bobrowicza, trafiła niedawno do biura poselskiego Jana Kiliana.
- Pani Ewa powiedziała, że też dużo w życiu przeszła, miała podobne problemy. Przytuliła mnie naprawdę mocno, to było bardzo miłe i bardzo podniosło mnie na duchu. Mówiła, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze – wspomina Monika Wiecka.
Jak przyznaje nasza Czytelniczka, najbardziej brakuje jej właśnie wsparcia psychicznego. Kredyt i nowotwór bardzo ją niszczą wewnętrznie, ale chciałaby mieć się chociaż komu wyżalić.
- Kiedyś przychodził do nas asystent rodziny z GOPS, bardzo fajny człowiek. Jakiś czas temu jednak przestał nas odwiedzać, nie wiem dlaczego. Brakuje mi go, pytał zawsze co u nas, wysłuchał... – tłumaczy pani Monika.
Więcej na ten temat przeczytacie w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej.
Napisz komentarz
Komentarze