- Wydał Pan ostatnio książkę „ Okno początku i końca”. Jest ona nieco inna od poprzednich Pana tytułów. Jakby bardziej refleksyjna, zahacza o tematy trudne, związane z sensem istnienia. Dlaczego? Czy w ten sposób chce Pan coś przekazać swoim Czytelnikom?
- Mam nadzieję, że każda z moich książek rożni się od pozostałych, gdyby jednak usunąć z okładki i strony tytułowej moje nazwisko, to ci, którzy trochę choćby znają moje wiersze, a może bardziej moja prozę, bez trudu odkryją, kto jest autorem. „Okno początku i końca” powstało dosyć pośpiesznie z proz z ostatnich dwóch lat. Moje prozy, szczególnie te małe, przeważnie są refleksyjne, egzystencjonalne. W pisaniu, w myśleniu o świecie zadajemy sobie często pytanie podstawowe: dlaczego istnieje raczej coś niż nic, dlaczego, choć nie wiemy kiedy, kresem naszego żywota jest śmierć, co czeka nas po drugiej stronie, czy zaświaty w ogóle istnieją. Na wiele pytań nie potrafimy odpowiedzieć, więc ciągle stawiamy je od nowa. Innym wiecznym tematem jest miłość, jej pojawienie się, meandry jej trwania i nieraz nieszczęśliwy koniec.
Stawiam, szukając przy okazji właściwej formy, proste tylko z pozoru pytania i jak umiem, próbuję odpowiadać.
- Wiemy, że ma Pan problemy zdrowotne. Czy chciałby Pan o tym opowiedzieć?
- Tak, jestem ciężko chory, ale walczę, stojąc grzecznie w kolejkach, słucham o tym, co dzieje się z towarzyszami niedoli. Nie jestem i nie będę celebrytą. Nie będę epatował moją chorobą. W Wielką Sobotę zmarł Oskar z Pelplina po ośmiu latach walki z chorobą. Żył dwadzieścia lat. Studiował, próbował w miarę normalnie żyć. Rozmawiałem z Oskarem wiele razy na Oddziale Dziennym Kliniki Hematologii i Transplantologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Miał plany, marzenia, walczył i odszedł. Skończę, jeśli będzie mi dane, niedługo 63 lat.
Umieranie to bardzo indywidualna, osobista sprawa. Opowiadać o chorobie, o bólu, o walce nie będę. Każda ciężka choroba, mimo że rozpoznanie jest podobne, przebiega inaczej. Trzeba walczyć, nie poddawać się, stąpać twardo po ziemi, żyć, bo zawsze jest nadzieja, a my, licząc na pomoc lekarzy, winniśmy tej nadziei pomóc, sobie pomóc.
- Wiele znanych osób, jak np. Jerzy Stuhr, mówi o tych trudnych chwilach, dając tym samym swego rodzaju świadectwo, ale też takie pokrzepienie dla osób znajdujących się w podobnej sytuacji. Co Pan o tym sądzi?
- To dobrze, że mówią. Jeszcze niedawno w wielopokoleniowych rodzinach dzieci oswajały się z chorobą i śmiercią. Patrzyły, jak człowiek się rodzi i jak umiera. Szczęśliwy ten, który ma bliskich, którzy pomogą mu w chorobie, w walce o życie, bo życie jest najważniejsze, nie śmierć. Nie będę powoływał się na filozofów dawnych ani tez współczesnych, nie będę też użalał się nad sobą. Niełatwo pogodzić się z tym, że nagle, niespodziewanie jest się pacjentem, poważnie chorym, z raczej marnym rokowaniem. Nie, nie poddaję się, lecz walczę, pomagam, próbuję pomóc lekarzom. Rozmawiam, próbuję pokrzepić innych, tak samo albo i bardziej chorych ode mnie.
- Jesteśmy po wyborach samorządowych, przed prezydenckimi i parlamentarnymi. Jak Pan ocenia zmiany, które zaszły w Starogardzie Gd.?
- Kibicuję życzliwie nowej Radzie Miejskiej i Panu Prezydentowi. Jeśli trzeba będzie, gotów jestem pomóc. Młodość zapowiada nowe pomysły, chociaż ten dotyczący połączenia Miejskiej Biblioteki Publicznej z Muzeum Kociewskim jest niewypałem, który został już rozbrojony i mam nadzieję zapomniany. Zbyt różne instytucje, żeby je łączyć, nie taki jest „duch” ustawy, która dopuszcza takie działanie, chodzi raczej o np. dom kultury i bibliotekę, działające w jednym budynku.
(...) Cały wywiad ukazał się w Gazecie Kociewskiej z dn. 15 kwietnia 2015r.
Napisz komentarz
Komentarze