środa, 24 kwietnia 2024 12:48
Reklama

FELIETON: Panie Premierze, co dalej?

Podziwiam premiera Mateusza Morawieckiego, jego pracowitość, nieustanny wysiłek, by gasić coraz to nowe pożary, by wytrzymać potężną presję – z jednej strony niemiecką („unijną”), z drugiej zaś wyjątkowo odrażającą presję politycznego planktonu w Polsce, inspirowanego przez Oppositionsführera Donalda Tuska.
FELIETON: Panie Premierze, co dalej?

W poprzednim tygodniu premier objechał w ciągu kilku dni Węgry, Chorwację, Francję, Słowenię, Niemcy, Wielką Brytanię. Wszędzie zabiegał o poparcie dla Polski i wszędzie prezentował swój obraz zagrożeń dla Polski i Europy: rosyjska presja na dawne „zewnętrzne” imperium sowieckie, szykująca się agresja rosyjska na Ukrainę, zaprogramowany przez Moskwę „kryzys migracyjny” i bierność Zachodu w tej sprawie, szokujący swą bezczelnością niemiecki („unijny”) szwindel „uprawnieniami” do CO⁰, rosyjskie manipulacje dostawami i cenami gazu, coraz bardziej widoczne poparcie Niemiec dla agresywnej Rosji. Decydują interesy a nie żadna „wspólnota europejska”.
To wszystko prawda, Panie Premierze, ale trzeba sięgać do przyczyn dzisiejszych kłopotów. Ich początkiem były naiwne sny o miliardach z „dobroczynnej” Unii na „odbudowę”. Nic tylko brać! Podpisał się Pan pod współodpowiedzialnością finansową za europejskie rozdawnictwo, którego skala i kierunek od nas nie zależą, ale spłata za siebie i za innych tak! Wpakowaliśmy się w jakąś dziwną europejską pożyczkę „na odbudowę”: raty już są, wypłaty nie ma, bo jesteśmy „niepraworządni”. Dlaczego? Niemcy chcą, żeby rządził nami Opa Tusk a nie „faszyści”.
Naiwne było nasze przekonanie, że Niemcy i ich europejskie protektoraty nie postawią bezczelnych żądań: „pieniądze za praworządność” [niemiecką]! Do tego zgoda na skrajnie niebezpieczną dla Polski „dekarbonizację”, układanie kalendarzy zamykania polskich kopalń, praktycznie jedynego liczącego się surowca energetycznego, którym Polska dysponuje.

Panie Premierze, mamy węgla na wiele pokoleń
Specjaliści mówią o 250 latach! Nie potrzebujemy niemieckich wiatraków (zwłaszcza tych zainstalowanych w naszych głowach…), które dają tyle energii, co kot napłakał, podobnie jak fotowoltaika. Dlaczego rozwaliliśmy elektrownię Ostrołęka w budowie, narażając Polskę na miliardowe straty?
CO² nie powoduje „globalnego ocieplenia”, ponieważ według geologów w XXI wieku jest go za mało na Ziemi (podobno mniej niż w czasach średniowiecza!) a poza tym jest niezbędny do wzrostu roślin. Problemem są gazy cieplarniane. Poradzimy sobie z nimi bez niemieckiego szachrajstwa „emisjami” CO², których celem jest zatrzymanie nas w rozwoju i podporządkowanie a konsekwencją „ubóstwo energetyczne”, które szybko nadchodzi. Tylko jak się wycofać, Panie Premierze, z tego niemieckiego szachrajstwa, skoro zabrnęliśmy aż tak daleko?

Straty nieocenione i zapomniane
W piątek mija 71 lat od ogłoszenia wyników pierwszego po wojnie spisu powszechnego w Polsce. Był rok 1950. Naliczono wtedy tylko 25 mln 7 tysięcy obywateli Polski pojałtańskiej!
Przed wojną przy Gabinecie Ministra Skarbu było Biuro Planowania Krajowego, sporządzające bardzo dokładne prognozy demograficzne dla Polski: rok 1932 - 32,2 mln ludzi; 1937 - 34,2 mln; 1942 - 36,2 mln; 1947 - 38,3 mln; 1951 - 40,0 mln. Jeśli w roku 1951 miało nas być 40 mln, to od tej liczby trzeba odjąć liczbę z końca roku 1950, z grudniowego spisu. Rachunek jest następujący: 40 - 25,007 = 14,993. W wyniku wojny Polska straciła prawie 15 mln obywateli: przede wszystkim Polaków, ale także Ukraińców, Żydów, Białorusinów i kilku innych narodowości.
Żadne państwo w historii nie poniosło takich strat w stosunku do ogólnej liczby ludności! Statystyki sowieckie mówiły co prawda o 20-25 mln wojennych ofiar sowieckich, ale te „dane” są zupełnie niewiarygodne. Znacznie więcej obywateli sowieckich niż Hitler zamordował Stalin, zanim się ta wojna zaczęła, ale także w jej trakcie i po wojnie. Dokumentują to nieliczni, niezależni od rosyjskiej propagandy państwowej (uprawiającej zupełnie jawnie kult Stalina) historycy, na przykład prof. Natalia Lebiediewa z Rosyjskiej Akademii Nauk, która podaje, że tylko w latach 1937-41 („wielka czystka”) Stalin zamordował miliony obywateli sowieckich, wśród nich kilkaset tysięcy Polaków. Prof. Grzegorz Kucharczyk pisze, że to mogło być nawet 400 tysięcy! W filmie dokumentalnym „The soviet story” prof. Lebiediewa mówi o 11 milionach zamordowanych obywateli sowieckich. Zanim wybuchła wojna! Gdzie ich „rozpisano”? Oczywiście, na koncie Hitlera… Sowieckie „statystyki” zawsze były „kreatywne”.
15 mln utraconych polskich obywateli, to są zamordowani, polegli, przywiedzeni do śmierci przez niewolniczą pracę, zmuszeni po wojnie do emigracji lub po prostu pozostali poza naszymi obecnymi granicami, na Ziemiach Utraconych, które zwyczajowo nazywamy „Kresami”, choć „Kresy” w naszej historii to zupełnie co innego. To Kijowszczyzna, Bracławszczyzna, a nie Wilno czy Lwów.
A ile było strat bezpowrotnych, czyli śmiertelnych? Podawana od lat magiczna liczba 6 mln poległych lub zamordowanych w czasie wojny obywateli RP (czasami mówi się nieprecyzyjnie: Polaków, a chodzi o obywateli różnych narodowości, najwięcej Polaków i Żydów – po 2 mln 800 tysięcy) to dane „dekretowane” przez rząd komunistyczny, a nie dokładne dane naukowo ustalone. O dokładnym liczeniu nie mogło być mowy. Pomijano bowiem ofiary zbrodni sowieckich. Do dziś się je skutecznie zaniża! Ś.p. prof. Paweł Wieczorkiewicz szacował, że w skali całego kraju śmierć poniosło nie 6 mln, lecz być może nawet 8-8,5 mln obywateli RP.
IPN ustalił w roku 2009, że tylko z rąk Niemców zginęło od 5.450 do 5.550 tys. obywateli RP. A zbrodnie sowieckie, deportacje, obozy, praca niewolnicza i masowe umieranie? Brak danych… I nigdy ich już nie zdobędziemy.
Gdyby nie wojna, Polska miałaby dziś grubo ponad 60 mln obywateli. Bylibyśmy na 3 miejscu w Europie, po Rosji i Niemcach, przed Wielką Brytanią, Francją, Włochami.

Polak niemądry nawet po szkodzie?
Ogrom tych polskich strat zobowiązuje nas do obrony dobrego imienia Polski i do przeciwstawienia się dzisiejszej odmianie folksdojczów – „europejczyków” zafascynowanych Niemcami. Jeśli tolerujemy ich umizgi do Niemców (lub z nienawiści do PiS wspieramy je), żeby wymusili zmianę rządu w Polsce na „europejski” i żeby zabrali się za rządzenie całą Europą, a Polską „faszystowską” szczególnie; żeby ją karali i poniewierali, odmawiając wypłaty tego, co już dawno zostało ustalone w ramach programu tzw. „odbudowy”, to znieważamy i poniewieramy te miliony poległych i zamęczonych. Wśród nich licznych Kociewiaków i Kaszubów.

Przekraczanie granic
Podczas niedawnej „konferencji” w gdańskim ECS Donald Tusk mówił z pogardą o polskich mediach publicznych. Uznał, że są najgorsze na świecie, gorsze niż w najgorszych państwach totalitarnych. Z tego by wynikało, że media putinowskie i białoruskie Tusk uważa za bardziej wiarygodne od polskich?! Pewnie też media północnokoreańskie też są bardziej „otwarte” niż TVP INFO?! Przytaczam fragment tej klasycznej mowy nienawiści: „[Media publiczne] to wyższa szkoła nienawiści i pogardy. Mogliby uczyć we wszystkich autorytarnych reżimach, w jaki sposób robić propagandę, jak upodlać innych […]. Ja naprawdę dużo w życiu widziałem, ale czegoś takiego jeszcze nie. Właściwie nigdzie na świecie”.
Kiedy słuchałem nienawistnego słowotoku Tuska, przypomniała mi się słynna mowa marszałka Józefa Piłsudskiego, wygłoszona w Kaliszu, w roku 1927. Oto jej wstrząsający fragment:
„Agentury obce, płatne, były na górze państwa. Szły krok w krok obok mnie jako Naczelnika Państwa, szukając wytworzenia kilku rządów w Polsce – rządów agentur. Widziałem uśmiechy reprezentantów obcych państw, gdy śmiało w oczy mi patrząc, mogli powiedzieć, że moje zamiary mogą być zniszczone zupełnie nie przez kogo innego, jak przez polskich agentów. Widziałem to i nieraz uciekałem ze swymi zamiarami do odległego pokoju, aby sekretów państwa nie wydać obcym”.
Minęły 94 lata. Słowa Marszałka są dziś bardziej aktualne niż w roku 1927.

 


Podziel się
Oceń

Reklama