Przygoda Marka Lissa ze strażą rozpoczęła się, gdy pracował w Starogardzkich Zakładach Przemysłu Spirytusowego Polmos. Tam w 1986 roku wstąpił do Zakładowej Ochotniczej Straży Pożarnej przy SZPS Polmos. Już jako małe dziecko marzył o tym, by zostać strażakiem...
Po powstaniu Państwowej Straży Pożarnej w 1992 roku, przystąpił do badań i testów sprawnościowych i wziął udział w naborze. Do swojej wymarzonej pracy został przyjęty wraz z trzema kolegami w dniu 16 listopada 1992 roku. W straży zawodowej służył do 2010 roku.
„Nie boję się wyzwań”
Praca w straży była jego marzeniem. Ucząc się w szkole zawodowej na kierunku ślusarz - blacharz, odbywając praktyki w Fabryce Mebli Okrętowych FAMOS, nie spodziewał się, że po latach praca stanie się również pasją. Przed służbą w OSP podejmował wszelkie wyzwania i w wielu miejscach próbował swoich sił.
- Pracowałem jako monter w Stoczni Gdańskiej, później 2-letnia zasadnicza służba wojskowa Koszalin i Słupsk, a po wojsku wspomniane Starogardzkie Zakłady Przemysłu Spirytusowego Polmos. Byłem pracownikiem magazynowym, a także pracowałem przy produkcji cegły w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej Nowa w Nowej Wsi – wspomina Marek Liss.
Doświadczenie przyszło z czasem
Służba strażacka, zarówno zawodowa jak i ochotnicza, jest bardzo niebezpieczna. Strażacy nigdy nie wiedzą, co tak naprawdę na nich czeka i co może wydarzyć się podczas akcji.
- Każda akcja jest inna, nawet z pozoru zwykły pożar śmietnika może nieść za sobą niebezpieczeństwo, bo nie wiadomo co w tym śmietniku się znajduje, może jakieś chemikalia albo osoba bezdomna. Co do narażania życia, to z pożaru wszyscy uciekają, a strażacy muszą wejść do środka i sprawdzić, czy nie został ktoś, kto potrzebuje pomocy – mówi nasz rozmówca. - Podczas akcji nie ma czasu na zastanawianie się, czy coś mi się stanie. Ryzyko jest wpisane w nasz zawód. Może na początku służby się zastanawiałem, czy to zawód dla mnie, czy podołam zadaniom, czy ktoś się na mnie nie zawiedzie i czy nie ucieknę z pożaru, pozostawiając kolegów. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a z czasem nabrałem doświadczenia i dotrwałem do emerytury – opowiada doświadczony strażak.
Poważne wypadki szczególnie zapadają w pamięć
Mówi się, że ratownicy medyczni, policjanci i strażacy doskonale pamiętają swój pierwszy wyjazd.
Czy pamięta go również bohater naszego dzisiejszego wywiadu?
- Oczywiście, że pamiętam pierwszy wypadek. Było to 28 grudnia 1992 r. na drodze krajowej 22 na wysokości miejscowości Lubiki. Samochód ciężarowy marki Praga, przewożący drewno dłużycę, uderzył w drzewo. Kierowca i pasażer - o ile dobrze pamiętam to byli bracia - zostali przygnieceni w kabinie drewnem, które przesunęło się kilka metrów do przodu. Akcja była bardzo trudna. Do dzisiaj mam przed oczami ten wypadek – mówi.
Strażacy z reguły odporni są na różne dramatyczne widoki, z którymi przeciętni ludzie nie lubią obcować, lecz są zdarzenia, które szczególnie pozostają w pamięci.
- Źle wspomina się wyjazdy, w których giną ludzie, a szczególnie dzieci. Czasami mimo naszego poświęcenia nie udaje się uratować ludzkiego życia. W pamięci pozostają też zdarzenia, w których poszkodowani tracą cały dorobek życia. Takich wyjazdów przez moje lata służby było niestety dużo… - wspomina Marek Liss.
Dalszą część rozmowy z Markiem Lissem znajdziecie w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej.
Napisz komentarz
Komentarze