środa, 24 kwietnia 2024 21:36
Reklama

Lumpeks –czy to się opłaca? 30 zł utargu w ciągu dnia

STAROGARD GD. W Starogardzie jest ok. 60 sklepów z tanią odzieżą i ciągle powstają nowe. Ostatnio właściciele muszą zmierzyć się nie tylko z liczną konkurencją, ale także niskim kursem złotówki. Niektórzy właściciele lumpeksów nie przekraczają 30 zł utargu w ciągu dnia. W obawie przed kryzysem klienci zaczynają omijać sklepy z markową odzieżą.
Lumpeks –czy to się opłaca? 30 zł utargu w ciągu dnia
Sklepy z używana odzieżą zrobiły "karierę" w latach 90-tych, ale ich ekspansja nie zmalała do dziś. Zachęcające szyldy "lumpeksów" są nieodłączną częścią miejskiego krajobrazu. Porozwieszana w oknach odzież przyciąga jak magnes klientów na miejskim Rynku.

Ceny odzieży idą w górę
Dla właścicieli tych sklepów przyszły jednak trudniejsze czasy. Niespodziewany spadek wartości złotego sprawił, że ich oparte na imporcie interesy złapały zadyszkę. Jeszcze rok temu za odzież wartą 100 euro płacili nieco ponad 300 zł. Dzisiaj za ten sam towar muszą dać już 450 zł.
- Tamten rok był zdecydowanie lepszy, wszystko zaczęło sie psuć wraz z nadejściem zimy - mówi Pani Teresa, która w tym biznesie zarabia już od 4 lat. - Mój mąż od dwóch lat, co tydzień jeździ samochodem do Niemiec i przywozi odzież. Mamy umówionego handlarza, który regularnie sprzedaje nam ok. 100 - 200 kg ubrań. Od końcówki tamtego roku jest coraz gorzej, bo coraz więcej płacę za te 100 kg. Ceny w sklepie podniosłam już o ok. 40 %, bo też muszę na tym zarabiać. Ludzie powoli się od nas odwracają, bo lumpeks ma być tani, to jego główna zaleta.

Problemy z kursem złotego to nie tylko zmartwienie Pani Teresy. Kilku innych sprzedawców potwierdza, że zostali zmuszeni do zmiany cennika, aby uratować własne interesy.
- Dotychczas nie było nigdy takich problemów, jak w tym roku - mówi sprzedawczyni innego ze sklepów. - Nie wiem skąd biorą się te nowe lumpeksy i jak sobie radzą co by nie mówić w czasach „kryzysu”.

Tym samym pozbawiono część sklepów ich podstawowego oręża w walce z konkurencją - ceny.
Konkurencji nie tylko ze strony lumpeksów, ale również butików, z droższą, ale dobrą jakościowo odzieżą.
- Jeżeli ktoś ma do wyboru używaną bluzkę za 30 zł, a nową, nieznoszoną za 40 zł to oczywiste, że kupi nową - mówi jedna z sprzedawczyń.
Z tym nie chcą zgodzić się właściciele butików. Oni także odczuwają skutki "kryzysu" i z trudem zbierają grosz do grosza. Wszyscy są jednego zdania. Zima to okres zastoju na rynku odzieżowym i z niecierpliwością czekają wiosny i ocieplenia.

Początki są trudne, ale warto
Pani Wioletta Kicińska - Moritz otworzyła własny lumpeks ok. 3 tygodni temu. Namówiła ją do tego koleżanka, która sama prowadzi własny interes
Zainwestowała w stosunkowo drogi lokal w centrum miasta, ale ma nadzieje, że utarg zwróci jej koszty z nawiązką. Pierwsze tygodnie trochę ją zaniepokoiły.
- Myślałam, że będzie większa sprzedaż i więcej klientów, ale na razie nie narzekam - mówi właścicielka. - Ja nie jeżdżę na zachód po towar, akurat korzystam z hurtowni na terenie naszego województwa. Niestety jak ktoś jest nowy i nie ma znajomości to nigdy nie trafi na dobry towar. Kupujemy w ciemno całe baloty z odzieżą i można znaleźć tam wszystko. Jest dobra odzież np. towar angielski wycofany ze sprzedaży, ale również zniszczone i brzydkie spodnie i koszulki. Słyszałam, że kto zna pracowników w hurtowniach zawsze dostanie coś lepszego. Konkurencja w tej branży jest duża.
Właścicielka nowego sklepu twierdzi, że walka pomiędzy lumpeksami polega na zainteresowaniu klientów ciekawym i dobrym jakościowo towarem. Skończyły się czasy, że ludzie biorą co popadnie, byle byłoby tanie. Sprzedaż dobrej jakościowo odzieży to jedyny sposób w jaki można przyciągnąć nowych klientów. Bardziej zniszczone ubrania zalegają na wieszakach tygodniami, by w końcu trafić na śmietnik.

Jeszcze kilka lat temu popularne lumpeksy były synonimem kiczu i bylejakości. Sprowadzana z zachodu odzież cieszyła się zainteresowaniem głównie nisko-zamożnej klienteli. Do czasu. Pani Wioletta odsługuje w swoim sklepie także tych z grubszymi portfelami.
- Zdziwiłby się Pan jakich mam klientów - mówi sprzedawczyni. - Zakupy robią u mnie nauczycielki, doktorki, osoby, które biorą udział w życiu publicznym tego miasta. Powodem jest to, że nic tym towarom nie brakuje. Oczywiście, kiedy ten lepszy towar zniknie, sklep także robi sie częściej pusty. Póki co, tylko panowie mają opory przed odwiedzaniem lumpeksów. Nie wiem z czego to wynika.

Walka o ciuchy to codzienność
Widok przechadzających się po sklepie klientów jest codziennie taki sam. Energicznie przerzucają umieszczone w koszach koszulki i wertują zawieszone na wieszakach spodnie, kurtki czy bluzy. Najgoręcej w lumpeksach robi się jednak w poniedziałek. Przed tymi większymi jeszcze przed otwarciem pojawiają się pierwsze klientki. W poniedziałki towar jest najdroższy, ale i najlepszy. Przy odrobinie szczęścia za kilkadziesiąt złotych możemy kupić niemal nowe, markowe spodnie czy kurtkę.
Zdarza sie wzrok biegających jak w transie klientów spadnie jednocześnie na wyjątkowy towar. Wtedy bywa różnie.
- W naszym sklepie do bójek jeszcze nie doszło, kłótnie i wyrywanie sobie rzeczy z rąk zdarzają sie dość często - opowiada sprzedawczyni. - Wszystko okraszone jeszcze niewybrednym słownictwem. Taka czasami jest cena wypatrzonego towaru. Najczęściej do takich sytuacji dochodzi pomiędzy 60-letnimi paniami.
W czwartkowe popołudnie po jednym ze sklepów przechadza się 5, 7 kobiet. Dzień wcześniej była dostawa więc można znaleźć coś ciekawego.
- Znalazłam fajna koszulkę dla syna i teraz jeszcze szukam czegoś dla siebie - mówi Pani Anna, która mieszka po sąsiedzku i często zagląda do lumpeksu.
- Dwa tygodnie temu kupiłam sobie ładną, fioletową bluzeczkę, za którą zapłaciłam... chyba 12 zł. I myśli Pan, że mam jakieś opory, aby w niej chodzić? Jak ktoś pyta gdzie ją kupiłam, to mówię wprost: w lumpeksie.
Pani Anna wyglądała na osobę, którą stać na zakupy w lepszym, markowym sklepie. Miała na sobie modną kurtkę, wszystko stonowane, ale eleganckie i w modnych kolorach. Nie chciała jednak zdradzić gdzie pracuje i czym się zajmuje. Nie chciała również podać nazwiska, bo jak twierdzi pewne osoby mogłyby uznać jej obecność w lumpeksie za obciach.
- No cóż, takie mamy podejście. Ale nie muszę szukać długo przykładów takich osób. Mojego męża nigdy nie udało się i pewnie nie uda ubrać w rzeczy z "lumpa" (śmiech). Dla niego to wielki obciach!
Ten sam sklep równie często odwiedza Pani Maria. Przychodzi jednak z innego powodu.
- Sama wychowuję trójkę dzieci i po prostu nie stać mnie na drogie rzeczy. Kupuję w lumpeksach wszystko: ubrania dla dzieci, pościele, zasłony. Zmusza mnie do tego sytuacja finansowa.

Jak sobie poradzić z „kryzysem”?
Według większości sprzedawców na tym interesie najlepiej zarabiają właściciele, którzy prowadzą po kilka sklepów na raz. Takich osób w Starogardzie jest kilka. Sami są dla siebie konkurencją i z zysku są w stanie pokryć nie tylko koszty, ale i jeszcze dobrze zarobić. Mniejsze sklepy maja się zdecydowanie gorzej.
- Nie wiem jak funkcjonują te nowe sklepy - mówi kolejna właścicielka, która na jednej ulicy "walczy" o klientów z trzema innymi lumpeksami. - W ostatnim czasie powstało 5, 6 nowych i po krótkim czasie splajtowały. Handluję na rynku od 2 lat. Do tej pory nie narzekałam, ale w tym roku sytuacja jest wyjątkowo kiepska.
Właścicielka wyciąga notes, w którym zapisuje dzienny utarg. Kolejne słupki dają sumy 6, 26, 32 zł. Tyle z używanej odzieży udało się zarobić w ostatnich trzech dniach.
- Na dobry utarg mogę liczyć tylko w poniedziałek. Poza tym jest fatalnie. Taka sytuacja jest od listopada ur. Nawet nie chodzi o ten kurs złotego, bo kupuję ubrania w hurtowniach w Polsce. Jeśli w tamtym roku kilogram kosztował klienta 8 zł, teraz musi zapłacić 10. Nie jest to wiec przyczyną spadku liczby klientów i sprzedaży.

W celu ratowania sklepu właścicielka zdecydowała się na sprzedaż odzieży nowej. Niewielki sklep podzieliła na dwie części i w ciasnym lokalu oferuje towar tani – używany i droższy - nowy.
- Gdyby nie to, już dawno musiałabym zamknąć interes. Utarg z nowej odzieży jest większy. Nawet myślałam, aby zrezygnować ze sprzedaży używanej, ale mam nadzieję, że sytuacja się poprawi. Poza tym mam jeszcze artykuły chemiczne. Kiedy razem zliczę utarg każdego dnia wychodzę niewiele nad kreską.

Niektórzy sprzedawcy decydują się na jeszcze inne wyjście. Przebierają zakupiony towar i z najlepszą odzieżą jeżdżą w niedziele na giełdę do Pruszcza Gd.
Tam można ją sprzedać np. za połowę ceny ustalanej w markowych sklepach. Poświęcenie niedzieli na jeszcze jeden dzień pracy, to dla niektórych za duży wysiłek.







Podziel się
Oceń

Reklama